W gorących objęciach greckich bogów – Joanna i Grzegorz
Pełna słońca Kreta
Nie mogliśmy odmówić naszej Parze Młodej wyjazdu na Kretę. Jak tylko zmienili plany z Bali na Kretę, natychmiast zaproponowałam podwójną sesję – Santorini i bajeczną, prawie karaibską plażę Vai. Joasia wprawdzie nie zdążyła zamówić charakterystycznej dla Santorini „flying dress” w obłędnym szkarłacie, ale udało się nam ją przekonać, że w swojej sukni ślubnej będzie jedyna i niepowtarzalna. Zabrała ze sobą dodatkową walizkę z samymi strojami do sesji, zarówno dla siebie jak i Grzegorza.
Santorini
Na Santorini trochę przymusowo spędziliśmy 3 dni (z planowanych dwóch), szczegółowa relację z naszych perypetii możecie przeczytać TUTAJ. To, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, to niezwykła grzeczność wszystkich otaczających nas turystów, którzy, sami czekając do fotograficznych miejscówek, chętnie nas przepuszczali. A wierzcie mi, tam nie ma cienia. Stoicie w pełnym słońcu, na oko 40 parę stopni, pomiędzy budynkami, bez najmniejszego powiewu wiatru. I nie jest to łatwe czy przyjemne. Tym bardziej byliśmy wdzięczni, zwłaszcza Pani Młoda w długiej sukni i Pan Młody w garniturze.
Na Santorini siłą rzeczy, niejako uwięzieni, obfotografowaliśmy wszystko, co należało uwiecznić. Począwszy od najbardziej typowych widoków, poprzez zachód słońca i wreszcie nocne ujęcia w basenie.
Plaża Vai
Jeśli marzycie o Karaibach, naprawdę nie musicie pokonywać 7 tysięcy kilometrów. Wystarczy polecieć na Kretę i udać się na wschód, a tam odwiedzić plażę Vai. Błękit morza i nieba w połączeniu ze złotym piaskiem i gęstymi palmami robią piorunujące wrażenie. Ta część sesji była znacznie mniej oficjalna. Miało być gorąco i gorącoooo. I było. Zdjęcia wykonane z poziomu wody, gorący romans między palmami. Z ogromna przyjemnością wracamy do tych ciepłych wspomnień. Zwłaszcza, że słoneczko w Polsce coraz niżej i krócej na niebie i szybkimi krokami zbliża się zima.
Powroty…
Joasia zgubiła na Krecie ślubny kolczyk. Powiedziała wtedy, że to nic, bo to wróżba, że wrócimy tam kiedyś. Nawet nie mogła przypuszczać jak bardzo prorocze były te słowa. Przynajmniej w odniesieniu do nas. Wracamy do Heraklionu i na piękną Kretę już za rok. Na ślub Wiolety i Mateusza. I kolejną słoneczno błękitną sesję ślubną!